TAJLANDIA

Jest to ostatni już kawałek naszego bloga prowadzonego podczas podrózy po Azji pd-wsch.
Do Chiang Mai dotarliśmy z Laosu po dwudniowym rejsie łodzią z Luang Prabang.



a tak przedstawia się nasza trasa po Indochinach

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
...Chiang Mai...
13 grudnia 2008
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No dobra, jednak zaczne dzis, ale krotko bedzie....

No wiec jestesmy w Chiang Mai i zostaniemy tu dluzej niz planowalismy. Tak nam sie tu spodobalo.... Kazdemu by sie spodobalo...

Tu jest bardzo duzo rzeczy do robienia. Np. na poniedzialek zapisalam sie na jednodniowy kurs robienia bizuterii:) Jakbym to wczesniej obczaila, to bym sie zapisala na 5-dniowy, pewnie mialby wiekszy sens. A tak mam tylko jeden dzien. Ale chociaz sprawdze, czy mi sie spodoba.

No coz, szukam dla siebie nowego zawodu... a to jest chyba najlepsze miejsce, zeby sie czegos fajnego nauczyc:) Myslalam tez o kursie masazu tajskiego, ale na to juz potrzeba 5 dni minimum.

A jutro.... na jutro to sobie zafundowalismy niesamowita przygode... To sie nazywa Flight of the Gibbon. A polega to na tym, ze wywoza nas do dzungli, takiej prawdziwej ze zwierzakami:) i tam sie lazi po roznych mostkach wysoko w koronach drzew i sie spuszcza na linach....Tu mozna zobaczyc, jak to wyglada:

www.treetopasia.com

wlasciwie to nie wiem, czy ja w ogole dam rade, bo to musi byc troche straszne, szczegolnie jak mam lekki lek wysokosci... no ale raftingu tez sie balam, a bylo super.... jutro Wam napisze jak bylo...

Dzisiaj wloczylismy sie troche po miescie obchodzac czesc swiatyn, ktorych jest tu tyle, ze az ciezko sie polapac... a wieczorem wyladowalismy na jakims Night Markecie, gdzie wydalismy stanowczo za duzo pieniedzy... tu wszystko jest takie inne i takie fajne, ze naprawde ciezko sie opanowac:)

Teraz od tych zakupow boli mnie glowa, mam za swoje...

do jutra... papa....




Jureczek wsuwa zimne owoce z torebki





..................

..................

..................



A do tej dziwnej świątyni trafiliśmy zupełnie przypadkiem:





...............

:)

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
...Chiang Mai dzien II...
15 grudnia 2008
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No tak... bylismy na "The flight of the Gibbon" wczoraj (pobudka 5 rano :-) ) i okazalo sie, ze to rzeczywiscie frajda i chyba sie okazalo ze jednak nie boje sie wysokosci tak jak myslalem (Jurek tu). Anulka jednak sie boi, ale dzielnie zjezdzala z drzewa na drzewo... Ale jak sie skonczylo to ciagle miala miekkie nogi i powtarzala, ze to straszne bylo... Straszne nie w sensie nie fajne, tylko straszne :-)

Wyglada to tak, ze 11 razy sie przejezdza na linach miedzy drzewami, czasami w dol jest naaaaprawde daleko, nie wiem jak, ale na pewno min 45 metrow, bo podobno z takiej wysokosci nas na koncu spuszczali w dol (3 takie zjazdy byly, ale jeden taki duzy...). To taki plac zabaw w sumie, ale naprawde frajda. Nie widzielismy co prawda zadnych zwierzat w buszu, bo pewnie wszystkie pouciekaly, slyszelismy tylko mase ptakow i krzyk gibonow.

...............



................









Ania: No coz... Sama sie nie spodziewalam, ze to bedzie dla mnie az takie straszne... Do trzeciego zjazdu (takiego najdluzszego i najwyzej polozonego) tak mi sie trzesly nogi, ze ledwie stalam. I musialam chyba niespecjalnie wygladac, bo co chwila ktos sie pytal, czy sie dobrze czuje.... Potem, jak juz przestaly mi latac kolana, to czasem na chwile odwazylam sie spojrzec w dol podczas lotu, ale tylko na chwile...

Smieszne uczucie bylo nawet jak stalismy na tych drewnianych platformach, bo one sa juz tak wysoko na drzewach umiejscowione (w ogole te drzewa jakies niesamowicie wysokie byly), ze cala platforma kolysze sie razem z drzewem.


"find the odd one"

Po tym placu zabaw zabrali nas na "treking", przynajmniej tak to nazywali... Godzinny spacer po lesie, nic specjalnego :-). Podobno miejsce, w ktorym bylismy mialo jakas specjalna moc, ze mozna bylo sobie pozyczyc zyczenie i sie spelnialo :-). No zobaczymy :-)







wanilia kawa arabica

Ania: Treking:) Godzinny spacerek po lesie.... Ale bardzo nas przygotowali, bo dawali bambusowe kije i dostalismy tez kilka cennych rad w stylu: uwazajcie gdzie stawiacie stopy, zeby sie poslizgnac; jak sie podtrzymujecie drzewa sprawdzcie czy nie ma na nim pajakow itp.


Najlepsze, ze to sie nazywalo Trail of the Tigers :) i normalnie tyle tych tygrysow tam bylo, ze sie o nie potykalismy....

Ale dowiedzielismy sie kilku ciekawych rzeczy, np. ze bambusy rosna nawet 12 cm na dobe...

Po powrocie (okolo 14) troszke odpoczelismy, poszlismy na obiad, i wiekszosc wieczoru szwedalismy sie po "niedzielnym nocnym bazarze". Prawie cala okolica, w ktorej mieszkamy, na przestrzeni kilku kilometrow pokryla sie stoiskami z roznosciami. Poza tym, ze czasem naprawde fajne rzeczy sa, to bardzo malowniczo to wyglada. Duzo stoisk z jedzeniem tez bylo. Np takie z: 3 rodzajami karaluchow (smazone chyba, robaki z bambusa, robaki z jakiegos innego drzewa, juz nie pamietam, koniki polne, cykady i jeszcze kilka innych rodzajow... troche watpie, zeby ktos potrafil po smaku rozroznic 3 rodzaje karaluchow, ale coz...).

Skusilem sie na jakis sok najpierw, okazalo sie ze sola sok owocowy (fuj fuj), potem na truskawki... smakowaly jak truskawki i byloby super, gdyby nie to ze byly... posolone... Zeszlo nam sie wlasciwie do 23, wskutek czego dzis chyba kupimy jeszcze walizke... Nie no, zmiescilibysmy sie w plecaki, ale walizka na weekendowe wyjazdy samochodowe chyba nam sie przyda (rany bedziemy miec walizke, starzejemy sie :-) )

Okolo 23 kupilismy tez sobie troche suszi ze straganu, taka porcyjke, ze w sumie 1 osoba moze by sie najadla, nie bylo jakies rewelacyjne, ale dosc ok i kosztowalo to 5 pln. Najtansze suszi jakie w zyciu jadlem :-)

Miedzy straganami ciagle ktos cos gral, albo spiewal, albo jakies dzieciaki tanczyly (jedna dziewczynka, byla straaaasznie podobna do Alusi :-) ). I tak nic nie robiac minal nam ten dzionek... Jak widzicie obijamy sie straszliwie... no ale taki byl w sumie plan :-).


..............


piwo tajskie

Ania: mnie najbardziej rozbawily stoiska z ubraniami dla psow. Na poczatku nie bardzo obczajalam, o co chodzi i dlaczego te ubranka dzieciece sa takie male:) Ale potem skojarzylam to z bardzo czestym tu widokiem ubranych psow.

W pewnym momencie, jak tak sobie lazilismy, wszyscy znieruchomieli i zamilkli. Na poczatku tez nie obczailam, co sie dzieje. A tu sie okazalo, ze graja hymn narodowy. Niesamowite wrazenie, jak kilkutysieczny tlum nagle nieruchomieje i robi sie cicho....

Jestem naprawde pod duzym wrazeniem Night Sunday Market. Tyle tam roznosci i tyle zapachow (zapach zepsutej zaby oczywiscie tez sie pojawial:) ) i tyle cudow, ze nie wiadomo, w ktorym kierunku patrzec....

Aha zmienilismy wczoraj nocleg. Teraz mieszkamy juz w trzecim juz miejscu w ciagu 3 nocy w Chiang Mai. Ale tu gdzie jestesmy jest milo, mamy taki jakby bungalow oddzielny (tzn za sciana jest 2 pokoj). Mily. W centrum drugiego co do wielkosci miasta w Tajlandii, najdrozszy do tej pory w tym miescie jaki mielismy (prawie 30 pln :-) ).



tu mieszkamy


kot, co czasem nas odwiedza

Anulka jest teraz (jest 11 rano) na kursie jubilerskim :-) coby zobaczyc czy ten zawod jej sie spodoba :-)

A ja pojde sie poszwedac...

Buziaki dla wszystkich, Anula pewnie uzupelni ten wpis pozniej :-)

PS. Gdyby ktos mial zamowienie na jakas angielskojezyczna ksiazke to tez dajcie znac, w zyciu nie widzialem takiego wyboru uzywanych ksiazek...

antykwariat nalezacy do sieci Gecko
A to jego aneks po drugiej stronie ulicy:


Ania: juz wrocilam z mojego kursu jubilerskiego... tak jak sie spodziewalam, bardzo mi sie spodobalo. I mam teraz wlasnorecznie wykonany i wg mojego projektu zrobiony - pierscionek. Nie jest moze jakis super extra, bo pan, ktory to prowadzil, stwerdzil, ze wiekszosc moich projektow jest za trudna na kurs jednodniowy, i musialam szybko na miejscu wymyslec cos nowego. Tam bylo tyle fajnych maszyn i urzadzen, a niektore sprytne bardzo... i jakies roztwory rozne, w ktorych sie zamaczalo te bizuterie.... No i fajnie bylo, bo tylko trzy osoby sie zapisaly i tak milo bylo po prostu... Teraz dopiero zdaje sobie sprawe, jakie to trudne jest i pracochlonne (i jakie wciagajace:)) zrobienie takiego pierscionka....

Dla zainteresowanych: taki kurs mozna zrobic w szkole Nova Jewellery School. Jednodniowy kosztuje 1100 bahtow (90zl) + koszt materialu, ja za srebro do mojego pierscionka zaplacilam 180 bahtow. Kurs trwa 5 godzin.

Tak wyglądały kolejne fazy:







ten pan z prawej to nauczyciel




tu gotowałam siarkę...


...i gotowy



Dobra, lecimy kupic walizke. Jurka plecaka nie jestem juz w stanie podniesc, nawet na chwile....

Flower Market


Flower Market


Flower Market - jadalne owoce lotosa


Flower Market

Jutro jeszcze jestesmy w Chiang Mai. Chcemy wypozyczyc motorek (spodobalo nam sie) i poobjezdzac okoliczne atrakcje. A wieczorem wyruszymy do Bangkoku, jeszcze nie wiemy czym. Ale chcemy cala noc jechac, zeby zaoszczedzic jeden dzien. Odezwiemy sie juz pewnie z Bangkoku.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
...Chiang Mai - The loop...
18 grudnia 2008
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ostatniego dnia naszego pobytu w Chiang Mai pozyczylismy super extra motorek marki Yamaha Fino w kolorze rozowym (Jurek wybieral marke, ja wybieralam kolor...) i wyruszylismy na tzw. The Samoeng Loop. Jest to okolo 100-kilometrowa trasa po gorzystym terenie na zachod od Chiang Mai. Na poczatku wyjezdza sie z miasta bardzo dobra dwupasmowa droga. Jurek mial czas, zeby obczaic nowy motor, ktory w porownaniu do chinskiego zlomu na laotanskim loopie byl naprawde cudowny... Poza tym musielismy sie troche przyzwyczaic do ruchu lewostronnego (w Laosie jest prawostronny, w Kambodzy, Indiach i Nepalu lewostronny).

Za miejscowoscia Mae Rim skreca sie w prawo na Samoeng i rozpoczyna sie trasa pelna roznych atrakcji. Zaraz za zakretem jest w prawo zjazd na Tiger Kingdom - jest to restauracja, w ktorej mozna pobawic sie z tygrysami, takimi duzymi jak i malymi. Podejrzewam, ze jest to mozliwe dzieki temu, ze tygrysy sa nacpane.... Nas troche odstraszyla cena 300 Bahtow za 15 minut... wiec pojechalismy dalej...

Z innych dostepnych atrakcji na trasie wymienie pare: otoz mozna tam zajechac na Elephant Show lub Monkey Show, mozna zwiedzic Snake Farm lub Farme Orchidei (na to sie skusilismy), mozna sprobowac zorbingu - zjazd z gorki we wnetrzu dmuchanej przezroczystej kuli o srednicy ok. 3 metrow, mozna pojezdzic na gokartach i quadach i koniach, mozna pojsc na strzelnice i wiele innych rzeczy mozna tu rozbic. Chiang Mai jest wg mnie prawdziwym fenomenem jesli chodzi o gry i zabawy :-) Polecamy, zwlaszcza z dzieciakami tu przyjechac :-)
................

................






ponoć największy storczyk na świecie


...a to najmniejszy (ten pomarańczowy)

No i po farmie orchidei i motyli (widzielismy 1 motyla z podziurowianymi skrzydelkami, ale storczyki byly ok :-) ) nastepnym przystankiem byl ogrod botaniczny. W ogrodzie bylo super. Spedzilismy tu ponad 2 godziny, ogladajac jakies dziwaczne drzewa (najfajniejsze chyba byly butelkowe i grass tree z aAustralii, za kilka dni pojawia sie pewnie na zdjeciach) i kwiaty, mase kwiatow... Bylo kilka szklarni: ze storczykami, z kaktusami, z roslinami wodnymi, z palmami i roslinami z lasow tropikalnych. No w zyciu nie widzielismy tylu roznych kwiatow, no ale to tez nie ma co opisywac za bardzo... Wrocimy do domu i zamiescimy fotki :-).

grass tree


bottle tree








Lotos orzechodajny (Sacred Lotus) - Kwiat lotosu jest symbolem czystości dla hindusów i buddystów. Jest także rośliną jadalną - jada się kłącza, młode liście i owoce (przed spożyciem należy tylko usunąć gorzki zarodek).

.................

.................














Zingiberaceae - rośliny zaliczane do ziół. Kwiaty mają zastosowanie medyczne, pomagają w leczeniu astmy i problemach żołądkowych, wyciąg z rośliny używany jest w perfumerii, a według niektórych wierzeń - chroni od złych czarów.


Zingiberaceae - wszystkie części rośliny mają silny, imbirowy zapach.

sztuczny wodospad w jednej ze szklarń
.................






..............
drzewo guavy





Po wyjsciu z ogrodu zorientowalismy sie, ze w sumie niewiele czasu nam zostalo i popedzilismy nasza rozowa Yamaha przez gory i wzgorza w strone Chiang Mai. Szybki obiadek, oddanie motorka i od 18.00 do 5.00 jazda autobusem. Mi minelo dosc szybko bo czytalem jakies smieszne fantasy, co prawda latarka ledwo zipala, ale gdzies w srodku nocy na postoju udalo mi sie kupic bateryjki :-)
Czulem sie jakbym juz wracal no i w sumie chyba tak jest :-) Wracamy do domu :-) Ciesze sie, mimo ze strasznie dobrze nam tutaj.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
...Bangkok...
18 grudnia 2008
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jako ze dotarlismy do Bangkoku o 5 rano - nie udalo nam sie wstac na sniadanie. Wygrzebalismy sie dopiero kolo poludnia...

Od razu oczywiscie poszlismy zwiedzac... Nie, wcale jeszcze nie mamy dosyc:)

Tym razem poszlismy zobaczyc najswietsza ze wszystkich swiatyn tajskich - Wat Phra Kaew, zwana rowniez Swiatynia Szmaragdowego Buddy (mimo ze Budda zrobiony jest z jaspisu...). Jako ze swiatynia ta jest tak bardzo swieta, obowiazuje tam scisly dress code: dlugie spodnie i dlugie rekawy, pisza w przewodniku, ze zakryte buty tez, ale buty sie zdejmuje, wiec to by bylo bez sensu. Ja akurat mialam spodnie do polowy lydki i musialam pozyczyc caly stroj, w ktorym bylo mi strasznie goraco. Bo w ogole bylo goraco...



















Mimo ze widzielismy juz cala mase swiatyn, ta zrobila na nas duze wrazenie. Jest naprawde przebogato zdobiona. A wokol niej stoi caly zespol roznych budynkow, ktore sa jeszcze bardziej zdobione. Oslepiaja zlotem i mozaikami z kolorowych szkielek.

Potem poszwedalismy sie troche wokol Grand Palace - bylej siedziby krola, ktora obecnie wykorzystywana jest jedynie przy okazji roznych ceremonii. A krol mieszka w Chitlada Palace. W ogole stosunek Tajow do krola jest niesamowity, oni go chyba naprawde kochaja. Wizerunek krola jest po prostu wszedzie... na oltarzykach przy drodze, na budynkach, na slupach zamiast reklam... Czasem tez pojawia sie krolowa...





Z Grand Palace podjechalismy taksowka (za 200 bahtow, kierowca tuktuka chcial 600 bahtow, chyba oszalal) do Dunsit Park. Bilet do Grand Palace i Wat Phra Kaew obejmuje tez wejscie do Dunsit Park (300 bahtow).

Jakos udalo nam sie przebrnac przez kolekcje zdjec wykonanych przez krola (sa dwa budynki jego zdjec, te zdjecia nie sa dobre...) i dotarlismy do Vimanmek Palace. Jest to najwiekszy budynek na swiecie wykonany z teku. Niegdys byl siedziba krola Ramy V. Mozna go zwiedzac tylko z przewodnikiem - nas oprowadzaly az 3 panie. I nie mozna robic zdjęc.

Nastepnego dnia (to dzis) wybralismy sie do Ocean World - oceanarium usytuowane na najnizszym pietrze galerii handlowej Siam Paragon. Cena troche byla odstraszajaca (990 bahtow z filmem 4D), ale bardzo nam sie podobalo. Widzielismy tam tyle cudow, ze o istnieniu czesci z tych stworzen nie mielismy nawet pojecia.

Np. byla rybka Sea Angel - taka malusienka wygladajaca jak taki maly aniolek z czerwonymi rozkami. Zanim wrzuce nasze zdjecia, ktore niekoniecznie beda udane, bo tam bylo dosc ciemno, mozecie zobaczyc to cudo tu:

http://www.metacafe.com/watch/1589992/sea_angels_at_siam_ocean_world_thailand/


sea angel


sea angel

Byly rozne dziwne ryby, np. vampire fish, ktore zywia sie piraniami, ryby bez oczu z glebin morskich, ryby wygladajace jak kamienie, koniki morskie, ryby z rekami i nogami (a moze to nie ryba byla, ale dziwaczne cos). No i byl taki szklany tunel, ktorym sie szlo, a nad nami przeplywaly rekiny i plaszczki. I bylo tez tam kilka dziwnych dosc atrakcji, np. w takim wielkim akwarium mozna bylo ogladac ryby i karmiacego je nurka w przebraniu Sw. Mikolaja, albo taniec w wykonaniu ludzi przebranych za wielkie pluszowe ryby (moim faworytem byla plaszczka), albo show w wykonaniu wydr. Mozna tez skusic sie na plywanie z rekinami, ale to chyba jest dosc drogie.... Plywalismy za to lodka ze szklanym dnem, ale to dosc slabe bylo. No i poszlismy tez na koniec na film 3D o muchach w kosmosie (taki animowany), ale tez sie zawiedlismy, mimo ze siedzenia sie ruszaly i dmuchalo w nas powietrze...










murena


stone fish


nemo (właściwie - clown fish)


to ta lodeczka ze szklanym dnem






sea cucumber


Aksolotl meksykański - ponoc to plaz ogoniasty, a nie ryba z nogami, jak mi sie wydawalo. W naturze spotykany tylko w dwóch wysokogórskich jeziorach Meksyku. Aksolotle mają duże zdolności do regeneracji utraconych części ciała (np.ogona, fragmentow skrzeli lub odnóży).


to tez aksolotl, tylko czarny


glass catfish


plaszczka














ryba z glebin morskich, jeszcze nie nazwana

A potem zwiedzilismy Siam Paragon. Jest to najbardziej luksusowe centrum handlowe w Bangkoku i najbardziej luksusowe, w jakim kiedykolwiek bylam. Wybor roznych roznosci w czesci z jedzeniem przyprawia o zawrot glowy. Nigdy nie widzialam tylu roznych rzeczy (pysznych) w jednym miejscu. Oprocz sklepow z bardzo drogimi ciuchami bardzo drogich projektantow byly tez salony z baaaaardzo drogimi samochodami. Wiec poogladalismy sobie Maserati, Lamborghini, Porsche, czerwone Ferrari. I pierwszy raz w zyciu widzialam tam Lotusa. A musze sie Wam pochwalic, ze na Flight of the Gibbon poznalismy dziewczyne, ktora jest zona projektanta Lotusow i szczesliwa posiadaczka jednego z nich...


dekoracje świąteczne przed Siam Paragon





Lotus


Ferrari


Maserati


Porshe


Lamborghini


Spyker

A potem poszlismy do takiego centrum handlowego dla zwyklych smiertelnikow (po drugiej stronie ulicy) i tam zrobilismy ostatnie zakupy. A potem przejechalismy sie skytrainem, taka kolejka nadziemna...

A jutro dopisze, co jutro...

........................................................................................................................................

JUTRO

Rano spakowalismy plecaki i nasza nowa walize i zanieslismy rzeczy do takiej dziwnej darmowej przechowalni, ktora znajduje sie nad nasza ulubiona tu knajpka, do ktorej codziennie wpadamy, bo jest bardzo dobre jedzenie (i prawie sami ludzie z Izraela tam przesiaduja...).

Potem ruszylismy w kierunku Wat Pho (kolejna swiatynia), ale jak doszlismy do bramy, zaczepil nas jakis kierowca tuktuka mowiac, ze teraz trwaja modly i nie mozna wejsc (bzdura, ale dalismy sie naciac) i ze skoro chcemy jechac do Chinatown (tak mu powiedzielismy) to on nas tam zawiezie za 10 bahtow, ale po drodze bedziemy musieli zajsc do jakiejs swiatyni, a potem juz w Chinatown do jakiegos budynku Expo ze sklepami. Juz drugi raz tuktukarz proponowal nam, ze nas gdzies zawiezie za 10 bahtow (to ok. 1zl) i tym razem chcielismy sprawdzic, co to za sciema. Kolo twierdzil, ze oni w tym Expo dostaja jakies darmowe talony na benzyne za przywiezionego klienta. Ale oczywiscie koles zawiozl nas zupelnie nie tam, gdzie chcielismy. Jak sie zorientowalismy kazalismy mu sie zatrzymac. On jak obczail, ze my wiemy, ze jedziemy w zla strone, oczywiscie przyznal nam racje i powiedzial, ze teraz zawiezie nas tam, gdzie chcemy, ale darowalismy sobie i poszlismy pieszo... Nie mam pojecia o co chodzi z tymi tuktukami... W kazdym razie w Bankoku lepiej omijac je szerokim lukiem i korzystac z rozowych taksowek.

Przeszlismy sie wiec do Chinatown, ale w sumie niewiele sie ono rozni od innych starych czesci miasta - straszny tam tlok i rozgardiasz.




Potem wrocilismy (na piechote) do Wat Pho (50 bahtow za bilet) - najwiekszego watu w Bangoku. Jest to zespol roznych swiatyn, w kazdej oczywiscie jest jakis Budda. Wsumie wszystkich posagow Buddy na terenie tego watu jest podobno okolo 1000. A w jednym budynku jest Budda lezacy (Reclining Budda) i on jest najwiekszym Budda, jakiego widzielismy w zyciu (a troche ich juz widzielismy:) ) i najwiekszy, jaki jest w Tajlandii. Jest po prostu olbrzymi i caly ze zlota i sobie lezy... Ma 46 metrow dlugosci i 15 m wysokosci.


....................

....................

....................

....................

A teraz juz jestesmy z powrotem na Khao San Road, ktora za dnia jest niesamowicie cicha i spokojna. Wlasciwie zawsze bylismy tu wieczorami, kiedy trudno jest przecisnac sie przez tlum ludzi, a z kazdego baru ( a na tej ulicy sa wlasciwie same bary) wali dyskotekowa muza. Jurka co chwila ktos zaczepia proponujac tuktuka, uszycie garnituru lub ping pong show :)

Czytalam ostatnio ksiazke Alexa Garlanda "The beach" o backpackersach w Tajlandii i przypomnialo mi sie stwierdzenie jednego z bohaterow:

"One of these days I'm going to find one of those Lonely Planet writers and I'm going to ask him, 'What's so fucking lonely about Khao San Road?'"

:)


Khao San Road



Wylot do Wiednia mamy dzis okolo 23:00, jest bezposredni autobus z Khao san na lotnisko (za 130 bahtow), wiec sie na niego wybierzemy ok. 20:00. A do tego czasu musimy sie troche poszwedac.

Jakos podobnie sie denerwuje przylotem do Polski, jak denerwowalam sie przylotem do Azji 10 tygodni temu.

Jurek: No Anula to sie martwi, jak zawsze :-) jak nie wyjazdem to powrotem :-), ja sie ciesze jak zawsze, jak nie wyjazdem to powrotem, czyli norma ... :-)

Podrozowanie stalo sie wlasciwie calym naszym zyciem, i az ciezko uwierzyc, ze mielismy gdzies jakies inne... I musze Wam powiedziec, ze to bylo najwspanialsze 10 tygodni w moim zyciu...

I juz mam starszny glod na kolejne podroze... Tylko juz kasy nie ma:(

Do zobaczenia w Polsce...

I jeszcze jeden cytat mi sie przypomnial a propos (tak jakos mi dzis cytaty chodza po glowie:)):

"Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj."

Mark Twain

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz